Biblioteka

Zasługuję na to, co najlepsze – historia Ani Kalety

Ania Kaleta po przerwie wraca do prowadzenia zajęć w naszej szkole. Spotkać ją na razie będzie można na kursie dla początkujących, ale pewnie wkrótce będzie to więcej zajęć. Tymczasem dzieli się z nami swoją historią – piękną, tak jak ona. 

Dlaczego chcę podzielić się moją historią? Po pierwsze, żeby pokazać, że to, co wydaje się bardzo trudne, jest do przejścia. A po drugie, żeby wyjaśnić, dlaczego na rok zniknęłam ze szkoły, co się ze mną działo. Wierzę, że każdy, kto przeczyta ten tekst, weźmie coś dla siebie, lepiej zrozumie o co chodzi w zaburzeniach odżywiania. Impulsem do tego, żeby napisać, co się działo jest między innymi powrót do prowadzenia zajęć w lutym, choć ta potrzeba podzielenia się przemyśleniami była we mnie już wcześniej.

Z wieloma nauczycielami i uczniami mam bliski kontakt, obserwujecie mnie, rozmawiamy, konfrontujemy swoje zdania o różnych sprawach. Mimo tego czuję, że jest wiele niejasności, co do tego, jak to jest,kiedy człowiek zmaga się z chorobą. Mówię o zmaganiu, bo proces jest ekstremalnie trudny, trzeba bardzo dużo pracy, żeby coś zrozumieć, poznać siebie, przy tym konfrontować się z ocenami i poglądami innych.

Pierwszy raz na zaburzenia odżywiania zachorowałam kiedy miałam jakieś 14 lat. Wspominam to jako ciągłą walkę z otoczeniem, duże napięcie, dziwny stan. Później wszystko wróciło do normy, ale ta choroba gdzieś we mnie była – raz odzywała się mocniej, raz słabiej. W sumie przez wiele lat było całkiem normalnie. Kolejny raz wróciła kilka lat temu. Oba te epizody mocno się różniły, ale nie chcę w tym momencie zbyt wdawać się w szczegóły.  

Dlaczego ograniczałam jedzenie?

Mam na to dwa pomysły, które mają gdzieś wspólny mianownik. Ciało chce się odłączyć, kiedy przeciążenie jest już tak duże, że nie daje rady. Miałam takie poczucie, że już więcej nie udźwignę, nawykowo brałam na siebie za dużo, nie potrafiłam odmawiać czy prosić o pomoc. Nierozwiązane problemy, nieustawione relacje i przekroczone granice (przez siebie i innych) kumulowałam w sobie, bez mówienia o tym. To na dłuższą metę nie zadziałało. Tworzyło się zbyt dużo napięć w ciele, kumulował się stres. 

Z drugiej strony, to może być agresja do innych wyrażona w stosunku do siebie. Myślę, że coś w tym jest, bo kiedy jesteśmy źli, napięci, a nie wyrażamy tego w żaden sposób, to ta energia gdzieś się zbiera. W ogóle zawsze miałam problem, żeby dostrzegać, czego potrzebuję, gdzie są moje granice i co jest dla mnie dobre. 

W tej chorobie jest też jakiś aspekt rywalizacji – jesz mało, ale w zasadzie wszystko działa…, czyli wygrywasz. W sumie zauważałam, że jestem słaba, ale to było za mało, żeby coś zmienić, przyzwyczaiłam się do takiego stanu rzeczy, a inny, lepszy trudno mi było sobie wyobrazić. Choroba to też w dużym stopniu tarcza ochronna, nie trzeba sie ze wszystkim konfrontować, paradoksalnie jest łatwiej, bo otoczenie mniej wymaga i gra się z innego punktu, nie na równi z innymi. To chyba odznaka niedoceniania swoich możliwości i ukrywania się przed światem.  

U mnie załamanie nastąpiło nagle. Widziałam, że coś jest nie tak, ale przez bardzo długi czas byłam w stanie funkcjonować w miarę normalnie, chodziłam, pracowałam. Potem nagle ciało się poddało, bez możliwości wstania z łóżka, przejścia kilku kroków, wejścia po schodach. Taki stan trwał długo, dobre kilka miesięcy. Z jednej strony było to trudne, z drugiej, czułam, jak bardzo potrzebuję regeneracji, której od wielu lat nie doświadczałam. Wtedy zdałam sobie sprawę, że kiedy jesteś słaby czy chory… to znikasz dla świata. Poczułam, jak może się czuć osoba starsza czy nie w pełni sprawna. Na zewnątrz jest tyle barier, a w konfrontacji ze zdrowymi i silnymi, zwyczajnie przegrywasz. 

Jak to jest chorować na anoreksję?

Wszystko dzieje się podświadomie i nawykowo. Tu nie ma racjonalnych, świadomych decyzji. Cały czas jesz, ale zdecydowanie zbyt mało. Zresztą w momencie kiedy odżywiasz się już stosunkowo normalnie, większość ludzi nadal traktuje cię jak osobę chorą, bo nie wyglądasz tak jak inni, a Ty już wcale nie masz myśli o niejedzeniu. To dwa różne stany – niejedzenie i jedzenie. Ta konfrontacja jest trudna, ale o tym więcej za chwilę. Ciało jest mocno poturbowane, narządy są zniszczone, poza tym procesy trawienia, termoregulacji, oddychania – mocno zaburzone. Proces zdrowienia trwa długo, u mnie teraz jest to około 1,5 roku. Z mojej perspektywy nie ma możliwości przyśpieszyć tego czasu, bo ciało mówi, co jest w stanie zrobić w danym momencie, ile może jeść, ile i jak się ruszać. Na 

zewnątrz długo ten stan w zasadzie się nie polepszał, bo regeneracja zaczyna się od wewnątrz. Czułam się bardzo ciężko, miałam bardzo suchą skórę, bóle mięśni, mocniej odczuwałam ciepło i zimno… Nie wierzę, że szybkość,w tym przypadku, to dobry ruch. Przypuszczam, że to prosta droga do bulimii…I choć sama jej nie doświadczyłam, to oczywiście zdarzały mi się napady na jedzenie. To są odruchy nie do opanowania i ustają dopiero jak ciało będzie odżywione, dotlenione, czyli bezpieczne. W głodzie, czyli stresie, każdy produkt jest pożądany, trzeba się zorganizować – jeść bardzo regularnie, różnorodnie, żeby zminimalizować napadowe jedzenie. 

Co mi pomogło?

Pomogło mi przede wszystkim słuchanie ciała i tego, czego potrzebuje. Musiałam na nowo nauczyć się jeść i dbać o siebie. Zadaję sobie często pytania: czego chcę teraz? Na co mam ochotę? I w 90% wiem. To miłe uczucie poznawać siebie. Trzeba dużo eksperymentować, sprawdzać, co nam służy, a co nie – w kontekście jedzenia i w ogóle relacji czy pracy. W sobie miałam i nadal mam dużo strachu. Tak, dużo razy się myliłam, wiele razy brakowało mi odwagi na eksperyment. Natomiast przekraczałam swoje nawyki i to odkrywanie nowych rzeczy było w kontekście zdrowienia bardzo pozytywne. Jeśli chodzi o jedzenie, to moja konstytucja ciała jest taka, że lubię mokre, ciepłe jedzenie, raczej muszę się rozgrzewać (w większości, też nie zawsze). Jem wegańsko i jest mi z tym dobrze. Pomaga mi akupunktura, bo w tej metodzie ważny jest proces i akceptacja czasu, który dla każdego jest inny. 

Zaczęłam psychoterapię dopiero dwa miesiące temu, kiedy poczułam się na to gotowa i zrobiłam to z przekonaniem, a nie z przymusu. Nie wierzę w psychoterapię, kiedy jesteś bardzo słaba/słaby. To mój punkt widzenia, pewnie nie dla wszystkich, ale taka konfrontacja wymaga siły, której mi bardzo brakowało. Organizm w czasie zmiany nastawia się na oszczędzanie energii, a nie wydatkowanie, dlatego tak bardzo broni się przed jakąkolwiek aktywnością. Kiedy już zaczęłam mieć siłę, to dużo chodziłam na spacery – najpierw krótkie, potem coraz dłuższe. 

Odwróciłam też trochę schematy. Kiedy wszyscy mówili, że wszystko będzie ok, kiedy waga będzie w normie. U mnie to nie działało, nie czułam się wystarczająco zmotywowana. Zaczęłam grać w drugą stronę i kiedy zaczęłam mieć więcej siły, to wyszłam na zewnątrz, przede wszystkim do znajomych, przyjaciół, zaczęłam współpracować przy niewielkich projektach i wtedy poczułam, że chcę działać z nimi na równi, że do tego potrzebuje energii. To na pewno motywowało do kolejnych zmian. Mam wokół siebie wielu Aniołów, z czego wcześniej nie zdawałam sobie sprawy. 

Joga była przez cały czas, ale na innych zasadach, praktyka była mocno regeneracyjna. W grę wchodziły delikatne relaksy (Supta virasana, Supta padangusthasana, Parivritta Svastikasana, Gomukhasana), potem stojące (Trikonasana, podparta Parsvakonasana, Parsvottanasana). Taka praktyka jest przede wszystkim o rozluźnieniu. Kiedy ciało jest niedożywione, ciężko się skupić na samej praktyce, ale potrzebowałam delikatnego rozciągania, uziemiania, regeneracji. Joga dla mnie jest przede wszystkim o wytrwałości, bo jak się nauczysz codziennie stawać na macie, to kiedy jest już bardzo źle można się tego chwycić i jakoś przebrnąć – dosłownie i w przenośni. Później, już jakiś czas temu wróciłam do szkoły na zajęcia. Sami wiecie, jak duża energia tworzy się z praktyki w grupie i to na pewno był krok, żeby unikać samotności i budować w sobie nowe zasoby. Tu też dostawałam motywację i bardzo dużo siły od Nauczycieli. Mocno inspirowała mnie Daria Dziewięcka, to joginka, która przeszła nowotwór i mówi o jodze wspomagająco w kontekście terapii. Pokazuje, że ciało nie musi być idealne, to znaczy silne i wysportowane, żeby praktykować.

Ja wiedziałam, że w jakimś momencie nastąpi przełom, to znaczy, że nagle zmiany przyśpieszą, bo już raz przez to przechodziłam. I faktycznie tak się stało. Być może to zbieg okoliczności, ale mniej więcej w tym punkcie zwrotnym powiedziałam sobie, że zasługuję na to, co najlepsze, poczułam się bezpiecznie. W czasie choroby doświadczyłam tego, jak mocno rządzą nami instynkty, wrodzone odruchy, na tyle silne, że często nie do opanowania i kontrolowania. 

Co było najtrudniejsze?

Najtrudniejsza jest fizyczna słabość i konfrontacja z opiniami, oczekiwaniami. Tak jak pisałam, trudno przyspieszyć proces. Poza tym innym stanem jest sytuacja, kiedy nie jesz, a kiedy jesz, a nadal jesteś chuda. Bo zanim każdy narząd się odżywi, czas mija, a ja nadal byłam szufladkowana do grupy osób niejedzących. Poza tym muszę walczyć z etykietowaniem. Przecież nie zawsze jestem głodna, a każda odmowa jedzenia jest „podejrzana” z punktu widzenia otoczenia. Wiem, że to troska i martwienie się, ale to trudne. 

Nie dziwią mnie reakcje ludzi, bo każdy, kto się z tym nie zetknął ma obawy. Nie wie, co zrobić, mimo szczerej chęci pomocy. Trudny był brak pracy, przede wszystkim dlatego, że zwyczajnie praca jest motywująca i jakoś zakorzenia w rzeczywistości.

Jak jest teraz?

To co było, to głównie: zagłuszanie, stres, dyskomfort, napięcie, teraz bardziej: rozluźnienie, komfort, cisza. Te stany się przeplatają, współistnieją, ale teraz więcej jest we mnie uczuć z drugiej grupy. Bardziej niż wcześniej dbam o granice, bo widzę, że kiedy przekraczam swoje możliwości, to choroba gdzieś się odzywa. Można powiedzieć, że przy obniżonej energii stany są ryzykowne, dlatego obserwuję to i badam. Dostałam drugi raz ciało i dla mnie to ciekawe, bo mam nowe mięśnie, nową głowę (naprawdę inaczej się myśli). Dziś mam siłę, nie mam problemów z oddychaniem, już nie czuję się ciężko, wręcz przeciwnie, ciało jest bardziej elastyczne, chce się poruszać. Uczę się dbać o siebie, czerpię inspirację od innych kobiet. W tym momencie to dla mnie ciekawa, nowa droga. Jem intuicyjnie, lubię to co gotuję, jest świeżo, w miarę sezonowo, wcale nie musi być idealnie, gotowanie to dla mnie kreatywne zajęcie, gra. To nie jest trudne, żeby dobrze układać posiłki, ale musiałam włożyć pracę, żeby się dowiedzieć o składnikach odżywczych itp. (i tu pojawia się pole dla dietetyków, bo naprawdę nie każdy chce schudnąć).  

Co mi to doświadczenie dało?

Tak jak napisałam, na pewno poznałam siebie lepiej. Dowiedziałam się, że droga jest celem – choć brzmi błaho, jest to prawda z mojej perspektywy. Teraz myślę, że każdy moment to ten właściwy moment, dla nas dobry. Pojawiła się duża wdzięczność do ludzi, którzy byli i są blisko. Mimo tego, że musiałam się odłączyć, to ta obecność, nawet daleko, była budująca. Przed chorobą nie miałam takich odczuć. Poza tym, już tak łatwo nie oceniam innych, bo nie wszystko widać, a każdy ma swój świat, o którym tylko on wie, o tym z czym się zmaga, co dla niego jest ważne.   

Co mi choroba zabrała?

Przede wszystkim zdrowie, bo o ile wiele organów się zregeneruje, to nie wszystko. Kości czy zęby już się nie odbudują, zostają problemy hormonalne, trzeba cały czas pracować nad regeneracją nerek, trzustki, krwi… To też powoduje wiele lęków, czy wszystko będzie dobrze, czy nie zachoruję. Zdałam sobie sprawę, że zdrowie jest kruche. Poza tym, musiałam na długi czas przestać pracować projektowo i na uczelni. Minęły mnie możliwości, pewnie jakieś ciekawe współprace, ale z drugiej strony mam teraz w głowie jaśniejsze cele, wiem czego w tym obszarze oczekuję i jak dużo mogę zrobić, jakie mam możliwości. Taka choroba mocno odbija się na osobach, które są blisko. Obserwowanie tego też jest trudne, bo stres wokół jest ogromny. 

Co dalej?

Zaczynam 6 rok w Jodze Życia, bardzo lubię to miejsce. Dobrze, że byliście i jesteście. Dzięki za zaufanie, ogromną siłę i cierpliwość, przede wszystkim naukę i inspirację do dbania o siebie. Napisałam w dużym skrócie to, co mam w głowie, być może przyjdzie jeszcze czas na więcej. Nie mam zgody na tematy tabu i zbieranie napięć w sobie, dlatego mówię. Proces był i jest długi, bardzo trudny, ale z mojej perspektywy transformujący. Najważniejsze jest samopoznanie i działanie w zgodzie ze sobą. U siebie pracuję nad odwagą. Poza tym zaakceptowałam to, że komuś mogą się nie podobać moje wybory i przyjmuję na siebie różne reakcje. Zaburzenia odżywiania są o jedzeniu, ale to raczej wynik, objaw, a generalnie chodzi o problemy i napięcia w innych obszarach życia. 

Anna Kaleta

Zapisując się do newslettera wyrażasz zgodę na przesyłanie informacji o usługach Jogi Życia. Więcej informacji znajdziesz w Polityce Prywatności.